niedziela, 28 lipca 2013

część piąta.

Myślałeś kiedykolwiek, jak czuje się człowiek, który w ciągu kilkudziesięciu godzin, monotonnie, notorycznie, traci wszystko, co miało największe znaczenie? Nie, nie pieniądze, nie najlepszą pracę, nie najwspanialszy dom pod słońcem. Rodzinę. Drugą połówkę, dziecko. Jak czuje się człowiek, który widzi śmierć swoich najbliższych, który słyszy ostatni oddech swojej żony, ostatni krzyk, widzi cierpienie wymalowane na twarzy dziecka? Jak czuje się człowiek, który ma świadomość, że to, co było dotąd, tak nagle wyparuje, zniknie, zmieni stan skupienia? Jak czuje się człowiek, który wie, że na panelach mieszkania już nie będzie śladów ubrudzonych stópek, mgiełki kobiecych perfum, dźwięków uruchomionych zabawek, stukotu wysokich obcasów, melodyjnego śmiechu, słodkich jęków? Wcześniej nie wiedziałeś. I gdyby dawali ci miliony, wieczne i szczęśliwe życie żony i dziecka - nie zaryzykowałbyś nad zdobyciem takiej wiedzy. Nie dla takiej rozpaczy, dla bólu rozrywającego serce.
Nie reagowałeś. Nic nie czułeś. Twoje ciało oddzieliło się od duszy, duszy wyjącej z melancholii. Nie chciałeś na to patrzeć. Nie chciałeś, a nie mogłeś oderwać wzroku od tej przeklętej szyby, od lekarzy okrążających synka, od maski resuscytacyjnej, od jego wątłego ciałka wręcz wbijanego w pościel poprzez reanimację głównodowodzącego. Dlaczego nie przeniosłeś wzroku na cokolwiek innego? Dlaczego maltretowałeś niebieskimi tęczówkami ten makabryczny widok? Już wiedziałeś, że to ostatnie, bynajmniej fizyczne, chwile z jedyną najbliższą ci osobą?
Pamiętałeś. Pamiętałeś wszystko, wszystkie obietnice, opowieści. Wiele obiecywałeś. Obiecałeś mu psa, obiecałeś mu nowiutki rower, obiecałeś mu dłuższy weekend nad morzem. Miałeś ochotę to kupić. Chciałeś postawić to sobie przed nosem, w sypialni, powiesić na suficie, na ścianach. Nie dlatego, że miałbyś zapomnieć. Potrzebowałeś jeszcze większych wyrzutów sumienia. W myślach błagałeś, aby każde spojrzenie na ten niezakupiony jeszcze malutki, niebieski rowerek uświadamiało ci, co narobiłeś, dlaczego go z tobą nie ma, dlaczego nie patrzysz na jego rozwój, na pierwsze kroki w szkole, dlaczego żyjesz sam jak ten cholerny palec, zamknięty tylko we wspomnieniach, egzystujący cierpieniem, nie zaznając czegokolwiek dobrego.
Na co ci była teraz siatkówka? Na co wszelkie sukcesy, mistrzostwa, czasami i porażki? Z czego miałbyś się cieszyć, z kim radować? Z psem? Z królikiem, którego zawsze chciałeś mieć? Wyżalałbyś się ścianie, gdyż tylko ona mogłaby cię w łopatologiczny sposób wysłuchać? Jak mógłbyś patrzeć na szczęście kolegów, ich ciała tonące w ramionach ukochanych? Wolałbyś przegrać wszystko, przepaść, przerżnąć z kretesem. Byleby nie niszczyć samego siebie takimi widokami. Tej resztki ciebie, która jeszcze miała ludzki stan.
Czerwona kreska na monitorze od półtorej minuty, przerzedzenie osób w pomieszczeniu, w końcu pustka. Łzy, płacz, ryk. Zachowywałeś się gorzej niż kobieta. Bo mentalnie nią byłeś. Posiadałeś ogromną wrażliwość, ogromne zaangażowanie emocjonalne. Dlaczego musiało się ujawnić w takim momencie?
Poczułeś dotyk na ramieniu. Bałeś się. Bałeś się odwrócić. I tak wiedziałeś, mimo iż nie do końca to dotarło. Wiedziałeś, że ta kruszynka, która tam leżała, przybierająca na bladości z każdą sekundą, już się nie uśmiechnie, nie zakwili, nie kopnie w ukochaną piłkę.
- Dlaczego instruktor był tak głupi, aby dać mi prawo jazdy? - nie czekałeś na jakiekolwiek pocieszenia doktora. Wyrzuciłeś z siebie całe emocje. Emocje zawarte w tym jednym zdaniu, kwintesencji całej tragedii.
- Bo nie był w stanie przewidzieć tego, co się stanie na drodze? Nikt nie jest. Życie kieruje za nas samo.
- Więc dlaczego wybrało ich, a nie mnie?
- Nie wiem, proszę pana.
- A wie pan cokolwiek? Coś, co mogłoby zmienić moje nastawienie?
- To, że żona i syn, niezależnie czy tu na Ziemi, czy już po drugiej stronie, zawsze byli i będą z pana dumni.
- Zmarnowanie im życia, tak pięknego, tak krótkiego nie jest niczym do pochwały.
- Nie mówię o tym. Chodzi mi o siatkówkę.
Zamilkłeś. Nie wiedziałeś dlaczego. Może dlatego, że w tak ciężkich chwilach nie myśli się o niczym innym? Że jest się jak drzewo, którego troski polegają tylko na zdobywaniu związków mineralnych?
- Zostawia pan wiele serca na boisku, ale później zabiera je znów do swojego wnętrza, łata dziurę po wcześniejszej nieobecności. Niech pan zrobi to samo w takiej sytuacji.
- To niemożliwe. Nie dzisiaj, nie jutro, nie teraz, nie w tym życiu. To piekło pozostanie we mnie już na wieki. Piętno mnie niszczy, sumienie zamorduje.
- Wszystko jest możliwe, panie Achrem. Wszystko.
Życie jest urywkiem taśmy filmowej. Raz jesteś, raz cię nie ma. Egzystujesz, za chwilę jesteś trupem. Nie masz pewności, że jutro ujrzysz słońce, że przeciągniesz się na łóżku i z nadzieją spojrzysz w przyszłość. Nie możesz wiedzieć, czy za te kilkanaście godzin nie wylądujesz na intensywnej terapii, może nawet w kostnicy. Człowiek nic nie wie, nic nie wskaże mu prawdziwej drogi. Tylko serce jest wyznacznikiem. Tylko ono pokaże, kiedy się cieszyć, a kiedy wydać z siebie ten ostatni, łabędzi śpiew. Może śmierć czeka na ciebie tuż za rogiem?

***
wcześniej nie chciałam tu dać Alka, gdyż zbytnio go lubię, lubię. ale lubię również psuć swój światopogląd, i to tak porządnie.

dziękuję, że tu byłyście, że czytałyście kolejne pierdolamento w moim wykonaniu.
wszystkim razem i każdej z osobna.
bo doskonale wiecie, że bez was by mnie tu nie było, nie byłoby niczego.
to niesamowite, jak wiele zależy od takiej błahostki. aż strach pomyśleć, co mogłabym robić przez te już prawie dwa lata, gdybym każdej wolnej chwili nie poświęciła na pisanie.


atychifobia <- przedostatnia historia w moim wykonaniu, trochę dziwna, trochę nierealna.